czwartek, 18 września 2008

Ależ doktorze, jestem zdrów, zapewniam

Nie mam syndromu Blutfelda przy robieniu zdjęć. Mam ten syndrom raczej przy pokazywaniu zdjęć. I przy pisaniu tekstów. I nic nie poradzę na to... Jedyna metoda jak dla mnie, to przetrzymywanie zdjęć w szufladzie i pokazywanie ich jak przyjdzie pora... Pod podlinkowanym postem, w jednym z komentarzy, iczek pisze, żeby pójść, zrobić jedno zdjęcie, tak po prostu. Zrobić, zrobiłem, to nie problem. Nawet je pokażę, chociaż Blutfeld podpowiada, żeby na dno szuflady wrzucić. Ale czuję się oszukany...

Wyszedłem na miasto, skierowałem się w rejony, gdzie zawsze coś ciekawego się dzieje, a nawet jak się nie dzieje, przemieszczają się tam ludzie w liczbie bardzo mnogiej. Ale nie dzisiaj. Całe miasto jak wymarłe*... kilkoro niedobitków, czy też może raczej zombie jakieś, wałęsające się bez celu. I jeszcze ta beznadziejna pogoda... Tylko się nałaziłem, zmarzłem, pogoda i martwota miasta doprowadziła mnie na skraj depresji fotograficznej. Zrobiłem jedno zdjęcie. Nieciekawe.

I znalazłem kasztana.



A czego się spodziewaliście na skraju depresji fotograficznej?, 2008


* tak pusto się robi na mieście w dni, gdy jest mecz w telewizji...

Brak komentarzy: